Jury wytypowało do nagrody w
konkursie literacko-plastycznym „Lato leśnych ludzi” w kategorii
„wiersz” Annę Gorajewską, a w kategorii „proza”
Zofię Król.
Uzasadnienie
werdyktu
Proza
Zofii Król „Wakacje na wsi” to wyciszona egzaltacja spokojnego,
zgodnego z rytmem natury, życia na wsi. Ta klarowna intencjonalnie
próba zatrzymania, utrwalania wspomnień, mimo pogodnej treści,
skłania do zadumy i refleksji. Wzbudza również zainteresowanie
jaka to nadbużańska miejscowość została opisana, gdyż Autorka
tego nie zdradza, a podkreśla niezwykłe walory przyrodnicze i
rekreacyjne tych malowniczych obszarów nad Bugiem.
W
pierwszym incipicie Anny Gorajewskiej „szyję topoli” zachodzi
paralela doświadczenia ludzkiego z rytmem natury. Imiona kochanków,
wyryte na drzewie, dotykają najżywotniejszej kwestii życia
człowieka – miłości - uwidocznionej w ludzkiej egzystencji w
formie subtelnego przekazu. Drzewo i człowiek dzielą tu wspólnotę
losu. Topola ma szyję, zmarszczki, znamiona, rzeka - ramiona.
Zachodzi antropomorfizacja świata przyrody. Zaistniało jedno
drobne potknięcie gramatyczne, które poprawiłam.
Drugi
incipit „Cuda wianki” jest bardzo dynamiczny, krótkie urywane
wypowiedzi, składające się na jego konstrukcję, nadają dynamikę
niczym podczas obrotów wokół ogniska w Noc Świętojańską,
zachłannego łapania tchu. Obydwa wyważone wiersze cechują
zaskakujące zakończenia, dobre i celne puenty, co czyni teksty
oryginalnymi dla Czytelnika.
Brawa
dla obydwu nagrodzonych Pań!
Nagrodzone utwory
Anna Gorajewska
***
szyję
topoli
zdobią
wieki zmarszczek
wyrytych
znamion
imion
kochanków
przepowiedni
końca
ramiona
rzeki
oplatają
cię czule
nie
dają odejść
w
uścisku łez
wiatr
skrzypi
w
rytmie poloneza
porywa
królowe matki
do
tańca śmierci
to
babie lato
przeplatane
jutrem
wypełnia
kanwę
czerwonych
plam
weź
pędzel
zostało
trochę miejsca
dla
wizji artysty
***
Cuda
wianki
Mi
plecie
Dziewczę
młode
O
kwiecie
Perunowym
Łuną
księżyca
przykrytym
Żywym
srebrem
i błękitem
Skusi
Nie
jedną osobę
Biegnij
biegnij
Nim
po Tobie
Wstążką
kwiaty
Przyozdobię
Je
zaniosę
Ukochanej
Przy
paproci
Pochowanej
Zofia Król
Wakacje
na wsi
Było
to 60 lat temu. Każdego lata rodzice wysyłali nas na wakacje do
rodziny na wieś. Nie było piękniejszego czasu niż ten spędzany w
małej nadbużańskiej wiosce prawie na końcu świata. Raz dziennie
odjeżdżał z Lublina w tamtym kierunku rozklekotany autobus
„Transpedu”. Po trzech godzinach jazdy trzeba było przesiąść
się na drabiniasty wóz z półkoszkami, którym powoziła Anielcia,
córka sąsiadów. Koń ciągnął powoli, szum piasku przesypującego
się przez szprychy wozu, pamiętam do dziś. Stare wierzby, jakieś
nieliczne domy, pola, niewielki lasek i tak przez sześć kilometrów.
Wreszcie ukazują się zabudowania wsi, jesteśmy na miejscu. Witamy
się ze wszystkimi, biegniemy do ogródka, sprawdzamy czy bocianie
gniazdo jest na starym miejscu. Nic się nie zmieniło
Ciocie
są zapracowane: gospodarstwo, pole, dom, nie poświęcają nam wiele
czasu. Mamy pełną swobodę, z czego chyba nie zdają sobie sprawy
nasi rodzice. Kiedyś wykąpaliśmy się w lejach po bombach, których
było wiele na łące, innym razem w stawie pokrytym rzęsą.
Zaowocowało to chorobą skórną i serią zastrzyków. Najważniejsze
jednak były wyprawy nad Bug, odległy około dwa kilometry. Z
dziećmi sąsiadów rowerami lub pieszo przemierzaliśmy tę drogę,
mijaliśmy cerkiew stuletnie dęby, stawy z nenufarami i kto w czym
miał wchodził po urwistym brzegu do wody, lub chwytając się
długich gałęzi wierzby wskakiwał wprost do rzeki. Opatrzność
czuwała nad nami bo zdradliwy Bug rokrocznie wciągał swoimi wirami
śmiałków. Nam na szczęście nic się nie stało. Od czasu do
czasu na przeciwnym brzegu pojawiał się białoruski żołnierz.
Byliśmy bardzo ciekawi co znajduje się po drugiej stronie ale
ogromne szuwary i wysokie drzewa zasłaniały widok. Czasem było
słychać przejeżdżający pociąg. Jednak wśród tej gęstwiny
była widoczna kamienna tablica pomalowana na biało. Ktoś nam
wyjawił że upamiętnia ona bohaterskiego żołnierza, dziadek
nazywał go „bajec”, który w czasie wojny ostrzeliwując się
zginął w tym miejscu. Wykąpani, szczęśliwi wracaliśmy do domu.
Czasem po drodze spotykaliśmy prawosławnego księdza, który
chętnie z nami rozmawiał.
Czy
pracowaliśmy? Tak, trochę pomagaliśmy cioci, do nas należało
sprowadzanie krów z pastwiska wieczorem, obranie kartofli na obiad,
narwanie szczawiu na zupę. Uwielbialiśmy sianokosy. Nasz brat
potrafił już sam kosić, my grabiliśmy a największą frajdą była
jazda na napełnionym sianem wozie. Bywało że wóz się wywracał.
Dzieci z sąsiedztwa miały wiele obowiązków, umiały zaprząc
konia do wozu, wydoić krowę, pomagały przy żniwach, my
mieszczuchy patrzyliśmy na to z podziwem. Spotykaliśmy się również
z tamtejszymi dziećmi ukraińskimi. Miłka, Fiedia, Tamara nie
różniły się od nas, bawiliśmy się razem. W niedzielę one szły
groblą do cerkwi a my do maleńkiego kościoła w środku wsi.
Opowieść
o tamtym czasie można by snuć w nieskończoność. Kwitnące
nadbużańskie łąki i spacerujące bociany, szuwary nad Bugiem,
dęby olbrzymy to smaki naszego dzieciństwa
I
znów cicho przesypuje się piach przez szprychy wozu. Anielcia
niespiesznie pogania konia. Na pewno zdążymy na jedyny autobus o
szóstej dwadzieścia odjeżdżający do Lublina. Mijane domy jeszcze
śpią. My wracamy z niezapomnianych wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz